Uszata Strona - link do strony glownej Uszata Galeria

strona główna kim jest królik? zanim kupisz...
zdrowie dieta opieka FAQ apel
weterynarze Dzień Króliczków prawa zwierząt wydarzenia GALERIA Mapa Króliczych Zmysłów
o stronie
linki i literatura książka Gości
mapa strony piszą o nas... pomoc sąsiedzka

 
 

 

Króliczki: Kicuś, Myszka, Czaruś, Czarusia i Niko

Kicuś

Zakupiony został późnym latem 1999 bądź 2000 roku... Na imię dostał Kicuś (może trochę głupio, zwłaszcza jak dla faceta..., ale wszyscy się przyzwyczailiśmy). Jest to króliczek miniaturka, płci męskiej, o drobnej budowie (nie urósł zbyt duży), dość barwnym zabarwieniu futerka (biało/brązowe). Włosy jego były gładkie, proste, i nie zbyt gęste, ale mięciutkie i przyjemne w dotyku. Duże, czarne oczka zawsze wołały o przytulenie, pogłaskanie (najbardziej lubił delikatne głaskanie pomiędzy
oczkami :D) i poczęstowanie herbatniczkiem.
Przez kilka dni, tak jak się tylko u nas pojawił, mieszkał w tekturowym pudełku, potem z uprzejmości znajomych dostał od nas w prezencie piękną, o ciemno-różowej podstawie, dużą klatkę. Później dostał piękną żółtą miseczkę z plastiku. Karmiliśmy go: tradycyjną karmą zakupioną w sklepie zoologicznym (mieszanka ziaren rozmaitych, słonecznika, kukurydzy, suszonych warzyw, itp. ...), zakupionym również w zoologicznym sianem suszonym, a czasami (tzn. co kilka tygodni, bądź częściej): marchewką, jabłkiem (także z niewielką
ilością skórki), sałatą (w małych ilościach), świeżymi roślinami z trawnika (liście mlecza, koniczyna, trawa - staraliśmy rwać je w miejscach o dość/ jak najmniej zanieczyszczonym środowisku i położeniu, np. nie przy ulicy, bądź pod blokami, tylko w wąwozie, lub na działce), suchym chlebem (do starcia siekaczy), czasem dostawał gałązki wybranych drzew (trzeba wiedzieć dokładnie jakich gatunków, nazw, bo niektóre mogą być trujące, bądź w jakiś sposób szkodliwe dla królików), oraz
codziennie oczywiście w poidełku miał wodę przygotowaną (gotowana, bądź mineralna czasem), o temperaturze letniej lub chłodna.
Jeśli chodzi o higienę, sierść jego nie wymagała czesania, bądź szczotkowania, była dość krótka. Klatka była opróżniana (zawartość wyrzucana do śmieci) i podstawa była myta jedynie wodą z kranu letnią, ewentualnie wcześniej zanieczyszczenia usuwaliśmy małą szczotką łazienkową do szorowania powierzchni, nie stosowaliśmy żadnych środków chemicznych do czyszczenia czy higieny, bo było to niewskazane w poradnikach. Wsypywane były świeże wiórki (ściółka zwykła lub specjalna pigwa wchłaniająca wilgoć - do zakupienia w sklepach), no i oczywiście sianko, miseczka też czasami
wymagała oczyszczenia, bo Kicuś używał jej czasami jako sedesu ^_^'. Wiadomo, że jeśli chodzi o mycie samego Kicusia, to króliki dbają o to same, raczej kąpiel by mu zaszkodziła..., więc nawet tego nie próbowaliśmy.
Była jeszcze jedna, dość ważna rzecz: pazurki. Należało dbać, aby miały odpowiednią długość. Króliki na wolności zdzierają paznokcie naturalnymi sposobami samodzielnie, drapiąc w ziemi, albo po twardszych materiałach. U królików domowych to właściciel musi to pilnować. Jest pewna granica pomiędzy paznokciem, który należy odciąć, a która część powinna zostać na swoim miejscu: należy obcinać bardzo ostrożnie, miejsce z którego wyrasta pazurek jest silnie ukrwione, wystarczy jedno trochę niepoprawne ucięcie i już możemy skaleczyć zwierzaczka. Musi być kilka centymetrów zapasu paznokcia poza "czerwoną linią". Służą do obcinania specjalne nożyczki, bądź "mini sekator" ze sklepu zoologicznego.
Od początku był króliczkiem dość spokojnym, tzn. nie hałasował zbytnio, nie wyrywał się z rąk, nie wykazywał zbytniej żywotności, ale sądzę, że nie było powodów do niepokoju z tego powodu, ponieważ wykazywał oznaki zdrowia, i myślę, że charakteryzował się po prostu taką osobowością (jeżeli można tak o króliczku rzec...:)). Poza tym, był oczywiście wypuszczany z klatki, na początku bardzo często, bo jak wiadomo - zachwycaliśmy się nowym zwierzaczkiem. Często, gdy
"kicał", podskakiwał do góry ponad ziemię, przy tym w powietrzu "przytupując nóżkami" - to oznaka radości u króliczków, a było nią także to, gdy zgrzytał ząbkami przy głaskaniu, i biegał jak szalony po całej powierzchni klateczki, gdy ktoś zbliżał się do niego z pokarmem.
Dodam jeszcze, że zachowywał się charakterystycznie jak samce u królików, czyli: pilnował własnego terenu (gdy ktoś nieumiejętnie włożył rękę do jego klatki, potrafił ugryźć mocno swoimi długimi siekaczami, pozostawiając ślad często dwóch dziurek na skórze, siniaka, a także przerywając czasem i naczynia krwionośne - więc było to nieco niebezpieczne, z czasem nabraliśmy wprawy w ostrożności, jak np. wyjąć go z klatki, nasypać pokarm, gdy on w niej jest, bez ryzyka ataku i
wzbudzenia w nim konieczności obrony i poczucia zagrożenia). Zaznaczał także teren (bo robią tak samce) ocierając się "bródką" o różne przedmioty (poduszki, meble) napotkane poza klatką, a także załatwiając się pod rzeczami lub w niektórych kątach ścian i mebli. Potem często wracał w tamte miejsca, nawet po wyczyszczeniu ich, aby ponownie je
oznaczyć lub wybierał nowe... Lecz i tak wychodził z klatki samodzielnie z niej, radośnie wyskakując jak z procy :]. Oczywiście był pod obserwacją (mógł przecież wejść za jakiś mebel lub ktoś mógłby na niego np. nadepnąć...).
Czytałam, że normalne jest, że króliki (każde, także miniaturki) potrzebują zdzierać swoje siekacze (ponieważ one rosną),
dlatego robią to za pomocą materiałów, które znajdą się w ich zasięgu. Najlepiej, gdyby był to np. suchy chleb lub gałązki wybranych drzew. W sklepach są specjalne produkty służące temu celowi, lecz nasz króliczek nie był ich fanem (czyli z czasem przestawał je jeść, domagając się zastępstwa na coś innego). Zanim dowiedzieliśmy się co to mogłoby być,
króliczek radził sobie sam, obgryzając stalowe pręty klatki (robiąc przy tym niezły hałas ^_^) pokryte białą farbą, która oczywiście zaczęła "odpryskiwać". Zaczęłam się martwić, czy on w końcu się tym nie zatruje, w końcu to sztuczna mieszanina chemiczna! Ale on tego nie zjadał na szczęście, po naszych obserwacjach, może raz spróbował i raczej mu nie smakowało (na szczęście!), rozpoznał, że to nie pokarm dla niego. Mądry chłopak :].
Kicuś rzadko, ale jednak miewał spacerki z nami poza domem. Na początku na osiedlu. Oczywiście zwykle otaczała go chmara największych miłośników zwierzątek futerkowych - czyli dzieci. Bałam się puszczać go samego na trawę, bo mógłby szybko mi uciec z oczu, nie wiem, czy zdołałabym go złapać, więc aby jednak mógł sobie pobiegać na świeżym powietrzu, kupiliśmy mu specjalne królicze szelki w kolorze czarnym (bo było mu do twarzy), z odpinaną, nie zbyt długą smyczką. Trzeba pamiętać, że gdy zabieramy króliczka na spacer, musi być to wiosną albo latem (bo wiadomo, że jesienią i zimą jest za zimno po prostu!), ale także i wtedy trzeba uważać, żeby temperatura nie była mniejsza niż jakieś powiedzmy
20 stopni w słońcu i cieniu oraz nie większa niż 25 / góra 27 stopni w słońcu, a w cieniu oczywiście mniejsza, bo królik
musi mieć możliwość schowania się w cieniu i ochłodzenia lekkiego.
Jest jeszcze kilka rzeczy. Najlepiej żeby trawa nie była za bardzo mokra (np. dopiero co po deszczu), albo zbyt wysuszona (bo jest nie zdrowa do jedzenia dla króliczka). Jeszcze kilka spraw! Trzeba unikać miejsc, gdzie mogą znajdować się inne zwierzęta, które mogą być zagrożeniem dla życia królika (nigdy nie można ufać właścicielowi, gdy mówi, że np. pies jest łagodny i nie zrobi królikowi krzywdy! Być może, ale właściciel nie może nigdy tego wiedzieć, nawet jeśli doskonale zna swojego psa. Pies to przecież zwierze kierujące się głównie dzikimi, własnymi instynktami, nie ma rozumu takiego jak człowiek, jest głupiutki, więc gdy zobaczy króliczka, to może zechcieć na niego zapolować... - zazwyczaj psy tak reagują na mniejsze gryzonie). Zawsze bacznie obserwowałam okolice wybranego miejsca spacerku z króliczkiem, to spoglądałam na króliczka, to za siebie, bądź daleko przed siebie i na krzewy i inne rośliny czy zabudowania, z których niespodziewanie mógł nas zaskoczyć inny zwierz.
Trzeba też pamiętać o tym, żeby królik nie przebywał w hałasie. Te futrzaczki posiadają charakterystyczne długie uszy, poza tym są bardzo płochliwe i lękliwe, ponieważ gdzieś głęboko w podświadomości zakodowane mają, że ich rola to słaba ofiara drapieżnika. Są dość czujne i wrażliwe na dźwięk. W wakacje zabieraliśmy naszego Przyjaciela na działeczkę.
Miał tam cudownie. Oczywiście przed tym trzeba było załatwić jakiś sposób transportu go samochodem. Nie chcieliśmy, żeby dostał choroby lokomocyjnej bądź nerwicy czy zawrotów głowy, patrząc na trzęsący się, przelatujący obraz za oknami samochodu w dość dużej dla niego przestrzeni, nie mogąc schować się do swojej bezpiecznej klateczki i przetrwać nieprzyjemną podróż. Sam hałas silnika i zmiana terenu tak nagła były dla królika dużym stresem i przeżyciem, jednak chęć pokazania mu "króliczego raju na ziemi" była silniejsza, a żeby skrócić mu momenty stresujące zakupiliśmy specjalnie dla niego plastikowy, zielony (w kolorze trawiastym), kosz piknikowy z wiloma otworami i "wejściami" z dwóch stron, królik
swobodnie się tam mieścił, miał tam sianko, trochę prowiantu na drogę (karma, marchew) i oczywiście poidełko z wodą. Był o wiele spokojniejszy i była to dla niego "zastępcza klateczka", bo nawet, gdy zmęczył się bieganiem wokół domku i po ścieżkach (aż czasami trudno było za nim nadążyć, ten kto go prowadził na smyczce miał niezły maraton :D), sam wskakiwał (tzn. usiłował...) do koszyczka rozkładając się tam i wylegując w cieniu.
Często też preferował leżakowanie pod drzewkiem wiśni, w pięknym cieniu na zielonej trawce, przy poziomkach :],
rozkładając się na boku i wyciągając nóżki i łapki przed siebie - jak to robią króliczki, jest to poza spoczynkowa. Ehh... To były wesołe czasy.
Teraz nagle pamiętam każdy prawie szczegół. Były też wydarzenia, gdy np. zahaczył nóżką o klatkę, wskakując i się skaleczył, bądź krwawił z pyszczka (strasznie nas tym wystraszył), na szczęście nie było to nic poważnego, przeczytaliśmy w książce i w internecie, że to się czasem zdarza, gdy króliczek niechcący przegryzie sobie wargę, bądź siekacz mu się wbije po niefortunnym ruchu szczęką, te siekacze są takie długie.
Może to był błąd, ale nie miał stałej lokalizacji zamieszkania, bo był już prawie przenoszony w każde miejsce naszego mieszkania (poza łazienką i toaletą). Lepiej jednak, żeby królik miał od początku stałe miejsce... Ale cóż, nigdy się nie będzie idealnym właścicielem. Kicuś miał chyba dość barwne życie, choć tylko momentami, ale mam nadzieje, że potrafił
cieszyć się chwilą i ją zapamiętać. Kiedyś nawet był na randce :D. Spotkał się na zielonej trawce pod blokiem z o kilka lat młodszą od niego, i większą nieco..., piękną ciemnooką, o puszystym bielutkim futerku króliczką, w czerwonych szelkach, tej samej rasy. On podszedł do niej, ale ona dała mu chyba kosza, bo odwróciła się białą kitką do niego
i zajęła się wcinaniem trawy, potem Kicek "dał sobie siana" z tą panną :D. Cóż..., tak bywa w życiu xP.
Właściciel tej "damy" chciał, aby miała dzieci, stąd pomysł spotkania z moim "dżentelmenem", ale szansa założenia rodziny mojemu Przyjacielowi prysła, a kolejnej okazji już nie było, więc pozostał samotnikiem. No ale miał nas!:).
Może później troszkę za mało okazywaliśmy mu czułości, ale nigdy wcale i nigdy nie był źle traktowany, bądź ignorowany. Zaczynam żałować jednak, że nie było lepiej niż mogło być... Potem w naszej rodzinie pojawił się piesek :). Zakupiony został we wrześniu, 2002 roku, na targowisku, właściciele chcieli się go pozbyć, nie był on wiele wart dla nich (30 zł
jedynie...), więc go przygarnęliśmy,a właściwie ją - bo to suczka. Była wtedy pięciomiesięcznym szczeniaczkiem, który wyglądał jak mały puchaty bernardynek, choć nie była rasowa, to tak właśnie wyglądała, kolorystyka, grube łapki, uszka oklapnięte i ogon. Dziś wygląda zupełnie inaczej, urosła dość duża jak na kundelka i przypomina bardziej kundelka/ wilczura. Kicuś miał wtedy jakieś 3 lata. Już od szczeniaczka postanowiłyśmy ją przyzwyczaić do swobodnych kontaktów z króliczkiem. Był to bardzo dobry pomysł, bo szczeniaka możemy tego nauczyć, bo nie jest on jeszcze na tyle dorosły, żeby mieć wpojone jak ma zareagować na np. królika czy kota, więc nawet nie potrafiła być agresywna. Po kilku dniach, gdy pies już zorientował się, że ma nowy dom i przyzwyczaił do naszych twarzy, doszło do pierwszego spotkania nowej lokatorki z naszym pupilkiem. Piesek wręcz był nieśmiały, niepewny i bał się trochę Kicka, małe pieski się boją na początku wszystkiego, co nowe. Dopiero potem, w zależności od własnych doświadczeń, w głowie zapamiętują i kojarzą rzeczy i stworzenia pozytywnie i negatywnie. Z "królem" szybko się oswoiła i raczej nabrała sympatii, bądź w najgorszym wypadku był on jej obojętny, ale na pewno nie była by zdolna umyślnie/ specjalnie zrobić mu jakąkolwiek krzywdę.
I tak mijały lata. Kicusiek bał się długo Miki, ale po roku znajomości ich już zaczął nawet sam nieśmiale się do niej skradać, obwąchiwać i już nie trząsł się ze strachu, gdy obok niego przechodziła, bądź siadała. To było słodkie, gdy
podchodziła do niego i dawała delikatnego buziaka w pyszczek, a Kicuś z przerażenia otwierał szeroko swoje oczy, bo chyba nigdy nie widział tak wielkiego języka... Raz nawet wskoczył z ciekawości na jej grzbiet, gdy leżała, ale gdy tylko drgnęła zaraz uciekł. Z czasem już doszło do tego, że można rzec, że się chyba polubili. Kicek polubił jak Mika go lizała
i podchodziła do niego ostrożnie, a Mika lubiła go czyścić... i ogólnie go lubiła.
Ale trzeba było mieć ciągle na oku tych dwóch łobuzów, gdy byli obok siebie. Mika myślała, że Kicuś jest szczeniaczkiem lub
malutkim pieskiem, a pieski w czasie zabawy podgryzają się i drapią, nie robiąc sobie tym krzywdy, wręcz przeciwnie, jest to okazywanie sympatii i chęci do zabawy. Z królikami tak nie ma. Nie widziałam nigdy jak króliki razem się bawią, i nie mam pojęcia jak to robią... Mój piesek chciał już nie raz zachęcić króliczka do zabawy wspólnej. Zaczęła najpierw za nim biec. Potem, zaczepiła go pacając go wielką łapą z pazurami w grzbiet, na szczęście nie zbyt mocno. Zabrałam od niej wtedy królika, bo robiło się niebezpiecznie, a serce waliło mu jak dzwon. Więc od tamtej pory gdy są razem, siedzę obok nich i obserwuję. Nie karcę psa, bo wiem, że ona tego nie zrozumie, nie zrozumie więc za co jest karana, więc mówię lekko podniesionym głosem do psa: "nie", wtedy się troszkę uspakaja i powściąga w zachowaniu.
Ostatnio (od paru miesięcy) zauważyliśmy, że Kicuś jest bardziej osowiały... Zaczęliśmy mieć poczucie winy, że może dlatego, że bardziej uwagę się zwracało na psa, od kiedy się pojawił. Rzeczywiście, nieco go zaniedbaliśmy. Rzadziej
puszczaliśmy, praktycznie w ogóle od wielu miesięcy, a może i kilku lat... nie jadł świeżej zieleniny z działki, i nie był na zewnątrz w ogóle. Rzadziej go puszczaliśmy. Gdy go kupowaliśmy ja byłam jeszcze dzieckiem. Potem doszły z biegiem czasu nowe obowiązki, psem jest się łatwiej zajmować, bo sygnalizuje on swoje potrzeby i nie wymaga tak dużego doglądania. Jednak nie zapomnieliśmy całkowicie o Kicusiu. Lecz dopiero ostatnio, od kilku miesięcy, zauważyliśmy niepokojące objawy. Wypadała mu nieco sierść, nie w przerażającej ilości, ale nieco za często, poza tym stał się kompletnie nie żywotny, tzn. miał opóźnione reakcje na dźwięk, dotyk - bądź w ogóle jej brak, był osowiały, nie podchodził do prętów klatki, tylko czasami, żeby go pogłaskać. Nie chciał wyskakiwać, gdy raz na jakiś czas otworzyło mu się klatkę, i nie zawsze jadł warzywa. Raczej oj dłuższego czasu żywił się głownie sianem, karmą (tą mieszanka) oraz od czasu do czasu coś dodatkowego dostawał.
W ostatnich tygodniach siostra zauważyła niepokojące, inne zachowania naszego króliczka. Gdy wyjęła go z klatki sama i postawiła na ziemi, za pierwszym razem ledwo się utrzymał na tylnich nogach, chyba nawet wtedy się przewrócił, siostra pomogła mu wstać na cztery łapki. Bałyśmy się, że to coś bardzo poważnego, że ma coś z nogami/ stawami/ z miednicą,
bądź jakąś chorobę poważną. Nie znamy się aż na tyle, żeby nawet się domyślić. Kicuś na szczęście umiał się jakoś poruszać, ale praktycznie zamiast kicać, on chodził i to ledwo na tych łapach... Nie mógł stanąć na dwóch nogach żeby unieść dwie przednie łapki w górę i umyć się. Nie wiedziałam, że to dzięki podporze kończynami dolnymi mógł się umyć, zadbać o higienę, a przez to co go spotkało ostatnio, nie robił tego. Po jakimś czasie widać było tego skutki. Miał bardzo brudny odbyt, łapki w odchodach. Za każdym razem go czyściłyśmy, zaczęłyśmy bardziej się na nim skupiać i codziennie
zaczęłyśmy wyjmować z klatki, żeby zaobserwować ewentualne zmiany. Cały czas raczej było tak samo. Zmartwiłyśmy się, a szczególnie zaangażowała się w tą całą sprawą siostra. Wpisywałyśmy różne hasła w wyszukiwarce internetowej i znalazłyśmy dużo stron z poradami, które bardzo nam pomogły. Dowiedziałyśmy się, że wszystkie te objawy wskazywały na
otyłość. Rzeczywiście, Kicuś miał wyraźnie gruby, okrągły brzuch i był on dla niego aż takim ciężarem, że ciężko było mu się utrzymać podczas mycia czy innych czynności. Powodem było to, że miał złą dietę i możliwe, że też nie wystarczająco dobry tryb życia. Troszkę za mało się ruszał, ale najważniejsze było to, że raczej w złych dawkach i w zły sposób go karmiliśmy. Okazało się, że króliki są bardzo łakome i same nie ustalą sobie granicy i diety w jedzeniu, że karma z ziarnami wszelkiego rodzaju jest bardzo tucząca, nie syci królika, a rozciąga tylko jego żołądek i powiększa apetyt, oraz oczywiście pieczywo - czym żywiliśmy go od dłuższego czasu. No i przez to się roztył. Tyle, że od tego nie zmężniał, tylko znacznie osłabł... Nie dziwię się biedakowi.
Siostra zadeklarowała się, że ona się wszystkim zajmie, zaopiekuje się królikiem dostosowując się do rad i wskazówek zawartych w poradniku. Rzeczywiście, dotrzymała słowa sumiennie. Nowa dieta polegała jedynie na wykluczeniu całkowitym (przynajmniej na jakiś czas) tej karmy i pieczywa (ewentualnie później na ograniczeniu tego), oraz wprowadzeniu więcej zieleniny do jadłospisu króliczka. Kicuś zaczął zajadać marchewkę i sianko, aż mu się uszy
trzęsły. Na początku nie widać było wyraźnych zmian, tyle, że Kicuś chętniej jadł. Po kilku dniach, pewnego dnia z radością zauważyłyśmy, że Kicuś jest bardzo wyraźnie żywszy, bardziej domaga się czułości, podchodząc samodzielnie pod nogi i pochylając główkę, aby go pogłaskać. Później sam chętnie wyskakiwał z klatki, cały czas chciał, żeby go głaskać. Znów dostał kilka całusów od pieska, i wcinał marchewkę z ręki, czego od dawna nie robił. Ale nie reagował agresywnie, gdy wkładało się rękę do klatki... Był jakiś taki odmieniony. Coś się zmieniło, stało się, ale czy coś dobrego?
Byłyśmy przekonane, że to wynik diety, pogratulowałam siostrze. Brałyśmy Kicka na rączki, nie mogłyśmy się nim nacieszyć, takim "nowym szczęśliwszym Kicusiem", strasznie się ucieszyłam. Poczułam ulgę, bo już się bałam, że to wynik jego wieku i zacznie pomału wybierać się na tamten świat... Z każdym dniem było coraz lepiej, byłam przekonana, że
za kilka tygodni już zacznie ten staruszek nam tutaj fruwać jak młodzieniec :). Lizał nas po rękach, jakby dziękował za pomoc, opiekę i czułość. Mówiłyśmy do niego miłym głosem, głaskałyśmy dużo i przytulałyśmy. Mniej się lękał niż kiedyś. Myślałam, że to zdrowy objaw, teraz mam wątpliwości... Może zdrowym objawem było by to, że by zareagował właśnie lękiem, lub nadal bronił swojego terenu? Nie wiem... Może trzeba było pójść do weterynarza? Ale i tak już za późno na
zadawanie sobie takich pytań i obwinianie się. Nikt nie jest idealny, a Kicuś i tak miał bardzo udany żywot, nigdy nie cierpiał zbytnio, myślę, że miał dobrze, bo trafił na symaptyczki zwierząt i czułe, wrażliwe dziewczyny.

Dziś rano stała się rzecz bardzo przykra... Siostra obudziła mnie, przynosząc ze sobą Kicusia i opowiadała, że leżał on dziwnie i dziwnie się zachowywał odkąd się tylko obudziła. Wyjęła go więc żeby sprawdzić, czy może chodzić, a on się zwyczajnie przewrócił..., leżał
bezwładny. Jak mi go przyniosła, był bardzo słabiutki, bezwładny, oddychał lekko i ruszał tylko leciutko głową i powiekami. Rzekła do mnie: "On chyba zdycha wiesz...", wzruszonym lekko, cichym, ale zarazem ciepłym, wyrozumiałym głosem. Myślałam, że nie będę płakać, bo to w końcu tylko królik... I się trzymałam jak na razie, ale jak widziałam jak on leży jak worek z grochem, to serce mi pękało, powtarzałam tylko w myślach "mam nadzieję, że nie cierpi bardzo..., że go nic nie boli" - to było najważniejsze. Króliki nie dają po sobie poznać zbytnio, gdy coś im jest. Mają to wpojone naturalnie, ponieważ nie mogą na zewnątrz ujawnić swoich emocji przeciwnikowi/drapieżnikowi, swojej słabości, to im ułatwia przetrwanie w warunkach naturalnych. Wzruszyłam się, strasznie posmutniałam, nie wierzyłam, że z tego wyjdzie patrząc na niego... Miałam ochotę go wziąć na ręce i uściskać delikatnie i ucałować biedaczysko, ale bałam się, że jak poczuję jego płytki oddech, słabość, bezwładne ciałko, tak jakby nie miał mięśni, to się poryczę, i serce mi pęknie... Na prawdę... Siostra trzymała go na rękach, wstała i rzekła, że lepiej będzie "jak umrze w spokoju w swojej klateczce". Ułożyła go w klateczce, na sianku. Leżał jak martwy..., ale jeszcze oddychał. Zaczął wydawać z siebie dźwięki,coś jak cichutki pomruk/ pisk ze strachu i bólu. Wtedy się poryczałam, nie mogłam tego słuchać. Siostra pocieszyła mnie: "On już zaraz umrze, to już nie długo, i tak długo żył, nie martw się, tak strasznie nie cierpi, to nie potrwa długo...". Jednak z każdym odgłosem czułam mocne ukłucie w sercu i wypuszczałam łzy.
Do końca siedziałyśmy z nim i głaskałyśmy go delikatnie i z czułością, żeby nie czuł się samotny i czuł naszą miłość. Miałam znów ochotę go przytulić i powiedzieć, że go bardzo kocham, żeby się nie bał, że zaraz będzie wszystko dobrze, ale to tylko głupiutki króliczek, on nie zrozumie moich słów i znów pojawiły się także poprzednie obawy. Kicuś zaczął coraz głośniej pomrukiwać, nagle otworzył bardzo szeroko pyszczek (tak jak przy ziewaniu), i zaczął ruszać łapką przednią panicznie... Tak, dusił się :(. Zalałam się łzami na ten widok. Wyszeptałam: "Moje maleństwo...", siostra powtórzyła: "Zaraz będzie po wszystkim...", Kicuś kilka razy jeszcze próbował złapać powietrze panicznie, ale bez skutku, już nie miał sił, jego oddech prawie znikł. Głaskała go cały czas po jeszcze ciepłym futerku. Nie wiedziałam, że to będzie tak boleć. Czy zwierzęta mają duszę? Słyszałam, że nie... Ale chciała bym bardzo, żeby miały i były bardzo szczęśliwe po śmierci. Kicuś otworzył szeroko oczy, jego głowa poleciała gwałtownie i bezwładnie do tyłu, pyszczek się zamknął, ale wargi zostały rozchylone, z zębami lekko na wierzchu. Przestał oddychać. Leżał, już jego walka z życiem się zakończyła. Już nie cierpiał. Przestałam płakać. Poszłam sprawdzić, czy jego serduszko jeszcze bije... Nie biło. Chciałabym, żeby wiedział, że go kocham. Jednak, nie ważne czy to królik, czy kot, czy jaszczurka... Ponad osiem lat wspólnej przyjaźni pod jednym dachem, to nie jest nic. Nawet bez słów. Wystarczy mieć uczucia, a można stworzyć coś niepowtarzalnie cennego. Kicuś, trzymaj się Przyjacielu!

Myszka

Mój królik to samiec,mial byc Sticzem, ale wkoncu po roku skonczylo sie na tym ze reaguje na Myszke Teraz ma 1,5roku i wazy 2,4kg, ale mimo ze jest duzy to jest szczuply.

Czaruś

Przesyłam 2 zdjęcia mojego Czarasława. Jak widać lubi być fotografowany. Jedno zdjęcie było rano zrobione, gdy postanowił wreszcie wrócić z imprezki plenerowej dla królików :) Natomiast drugie przedstawia jego portret własny na pamiatkę dla kolejnych pokoleń.

Czarusia

Oto Czarusia :) ma 5 latek i jest w naszym domu bardzo szanowana i kochana. Jest bardzo towarzyska, nie gryzie, czasem tylko rzuca mi sie na nogi jak czuje ze chce ja zamknac w klatce:)

Niko

Witam wszystkich królisio-maniaków ;-)! Mam na imię Niko choć to dość długa historia, moje imię uległo "modyfikacji" a jak to było już piszę (znaczy moja Gaba , bo ja nie sięgam do klawiatury :P ).
Siedziałem sobie w sklepie z pewną nader rozwydrzoną panienką króliczką...już zdradzam jej imię Kropka(już ją poznaliście ,jej pani Anka już posłała jej zdięcia i nieco zmodyfikowaną historię, bo Kropsik był rojbrem nad rojbry ;-) uspokoiła się ale...coś jej z tego rojbrowania pozostało )wracając.Siedzieliśmy tak, wypatrując właściciela , który by obdarzył nas miłością. Jednak tylko Kropa uzyskała takową ;/
troszku mnie to zasmuciło,ale cóż taka rola zwierzątek.No !I nie nasza wina że nie wpływamy na swoją urodę i temperamencję :P,geny jak wszędzie.No i tak siedzieliśmy do września 30.Gdy spałem i przewracałem się z boku na bok(bo tak właśnie śpię) do zoologicznego przyszły trzy osoby,znana już Wam Anka, jakaś dziewczyna, i jakiś chłopak.Anka bez ogródek pokazała na Kropkę i powiedziała ,że ją właśnie
wybiera.Pomyślałem tak!"Teraz tu będziesz sam."Druga dziewczyna po małej kosultacji z właścicielką Kropki, podeszła do klatki.Popatrzyła na mnie i powiedziała, że mam coś z uchem ;| no to powiedzcie sami, moja wina ,że jako mały królas rodzeństwo w trakcie zabawy nadgryzło mi ucho :|?No nie! W każdym razie poprosiła panią by ta mnie wyciągnęła.Tak
zrobiła!
Dziewczyna oglądała mnie bardzo dokładnie a ,że znała się ciut na królasach obejrzała mnie wszędzie, stwierdzając problemy z łapkami,znaczy że za bardzo nakrwione były.Pani powiedziała,że to normalne u młodych baksów.W tejże chwili podszedł chłopak,chyba jej samiec czy cuś i kiwnął głową ,że jestem piękna!!Aga, bo tak na imię mojej nowej właścicielce, obejrzywszy mnie dokładnie WSZęDZIE !!Powiedziała"Dobrze wezmę..ale chwileczkę ,mogła by Pani sprawdzić czy
to ta sama płeć(chodziło o mnie i o Kropkę, bo na małym baksie nie widać tego aż tak dokładnie :P Miały być dwie samiczki)??"Pani pokiwała głową i potwierdziła z uśmiechem ,że Obie jesteśmy dziewczynkami. Dodam ,że
chodziło o to że z Kropką mieszkamy w jednym domu i wiecie jak to bywa,wspólne zabawy fikołki,no i bez problemu jedna klatka :P .
Moja Guga wzięła i włożyła mnie do pudełka przewozowego i razem z Kropą , która strasznie się wierciła, dojechaliśmy szczęśliwie do domku.łomatko!!Jakie kombinacje z imieniem dla mnie były(Kropa miała ustalone od góry :P )
.Po różnych możliwościach ,stanęło na Ninka.łee!! Dla samca :|? No ale Oni byli przekonani ,że ja dziewuszka :P to nie ma się co dziwić.W końcu gdy oboje zaczęliśmy dorastać, wyszło szydło z worka :P no i szok !Co teraz ? Klatka wspólna. No ale problem rozwiązał się sam. Pani u której mieszkaliśmy ,też miała króliczkę,ale odeszła na tęczową stronę :(, więc
Pani ta dała mi klatkę i całe wyposażenie :] i od tej pory nazwano mnie Niko(Nikuś,Nikuta bez buta,Klusek, luseczek, Futer ,Angorek no i ostatnio Mamut ;/ bo się leniłem,ale sami wiecie jak to z zrzucaniem letniego futra bywa ;-) :P ) i dalej mieszkamy z Kropką tyle ,że w odrębnych pokojach ;/ ale cały czas darzymy się takim samym uczuciem jak niegdyś :-* Bo moja Kropsiałak to moja i tylko moja :) widujemy się i jest dobrze:-) Ot !To moja krótka histroria ;-)!
Pozdrawaiam wszystkie króliczki i ich kochanych właścicieli!!
Aaaaa jeszcze jedno!Za miesiąc lecę do angli :] z moją Aguchą :P bo wbrew pozorom dbająca z niej o mnie (i całą menażerię ....Kropka,Szila-szynszylka) dziewucha ;)!!!Będę angolem :P ale i tak będę pisał do Was i mojej Kropsiałki :P

do gory

powrót do Uszatej galerii

data powstania tej strony na Uszatej: 7 maja 2008
data ostatniej modyfikacji tej strony: DD mm 2006

 

strona główna | kim jest królik? | zanim kupisz... | zdrowie | dieta | opieka | FAQ | apel | weterynarze | Dzień Króliczków
prawa zwierząt | wydarzenia | GALERIA | Mapa Króliczych Zmysłów | o stronie | linki i literatura | książka Gości
mapa strony | piszą o nas... | pomoc sąsiedzka | webmaster

Copyright 2000-2007,
Anna Marczewska www.uszata.com