Zaczęło się to w momencie, kiedy moja koleżanka Kasia powiedziała
mi, że widziała biegającego białego królika po terenie należącym
do akademi sztuk pięknych. Po wypytaniu się o bliższe szczegóły
postanowiłam wraz z nią pojechać i poszukać zwierzątko w obawie
o jego zdrowie i życie. Przyjechałyśmy i zaczęłyśmy go szukać w
krzakach i w trawie. Gdy nie mogłyśmy go znalezć, chciałyśmy wracać.
Nagle zauważyłyśmy, że pod jednym drzewkiem w cieniu stoi klatka,
a w niej królik.
Z daleka byłyśmy zachwycone zwierzątkiem, bo wyglądał tak puszyście....
jednak jak podeszłyśmy bliżej - koszmar!!! Króliczek siedział nieruchomo,
na jego głowie nie było futerka, a po poranionej skórze chodziły
wszy, mnóstwo wesz. Cały łepek poruszał się od tych pasożytów. Zwierzątko
patrzyło dużymi przerażonymi oczkami i ruszało noskiem, po którym
co chwila pęzła wesz. Myślałam, że się rozpłaczę.
Szybko pobiegłyśmy do woˇnej ASP i spytałyśmy, czyj to królik.
Ona powiedziała, że ktoś go wyrzucił z klatką, w której zalęgły
się robaki. Nie bardzo wiedzieli, co z nim zrobić, więc stał na
trawie, a wszy zjadały go żywcem.
Poprosiłyśmy, aby woˇna dała nam tego królika i pojechałyśmy do
kliniki dla zwierząt w akademi rolniczej. Tam dostał fachową i dobrą
pomoc. Okazało się, że futerko w miejscu, gdzie jest odbyt, jest
sklejone tak, że nie mógł się załatwiać. Łapki miał odparzone od
moczu. Ogólnie był w złym stanie. "Adventycz" podany na skórę załatwił
sprawę wesz, a reszta zależała ode mnie. Dałam mu dobrą opiekę,
dom, miłość.
|